Świąteczny szok (2020) | recenzja

Nowy film Clei DuVall bynajmniej nie odkrywa Ameryki. Jest w dużej mierze przewidywalny i wpisuje się w znaną wszystkim formułę filmów ze świętami Bożego Narodzenia w tle. Co jednak wyróżnia “Świąteczny szok” na tle innych tego typu dzieł, to fakt, iż wszelkie sztuczki oraz schematy wykorzystuje w najlepszy możliwy sposób.

Najważniejsza rzecz dla każdego filmu zostaje tu zrealizowana z nawiązką: bohaterowie na praktycznie każdym planie są autentyczni. Pomimo pewnych (z oczywistych względów) podkolorowanych zachowań, ich przygody i rozterki od początku są po prostu angażujące. Z pewnością wynika to w głównej mierze z rzadko spotykanego w tym gatunku wątku wzajemnej miłości dwóch kobiet, który sam w sobie wnosi świeżość, energię oraz, co mnie zaskoczyło, sporo głębi. DuVall opowiada o bardzo przykrych problemach, z jakimi na co dzień mierzą się miliony osób o odmiennej niż hetero orientacji seksualnej. Emocjonalny punkt zaczepienia z jednej strony leży tu w konflikcie: stracić rodziców czy osobę, którą kocham, a z drugiej w bólu, jaki zawsze sprawia sytuacja, kiedy ktoś naszym kosztem stara się ratować własną skórę.
Wszystkie motywy wybrzmiewają tu jak trzeba, w czym niemała zasługa fantastycznie dobranej obsady. Kristen Stewart i Mackenzie Davis tworzą wspaniałą ekranową parę, której szczęściu szczerze się kibicuje. Dzieje się i na drugim planie, a wskazać jednego przysłowiowego złodzieja nie potrafię, gdyż zarówno Aubrey Plaza, Alison Brie, Mary Holland czy też Dan Levy zapracowali sobie na owacje.
Twórczynie zasługują na olbrzymią pochwałę również ze względu na brak wymuszonego humoru. W czasach, kiedy lwia część scenarzystów usilnie i celowo przeładowuje swe komedie, warto docenić dzieło, w którym dowcip nie opiera się na żenujących gagach, ale rzeczywistych cechach postaci.
“Happiest Season” to jeden z najlepszych świątecznych filmów, jakie widziałem. Bawi, angażuje, porusza i sprawia, że na serduchu robi się ciepło. Czego chcieć więcej?!