Banksterzy (2020) | recenzja



Na moje oko dosłownie nic nie wskazywało na to, że “Banksterzy” będą dobrym filmem. Plakat, tytuł, a nawet marketingowy slogan: “Film, którego boją się banki”... Wszystkie te elementy emanują pewnym (nazwijmy to) “vegowym” stylem, który momentalnie zapala w głowie czerwoną lampkę alarmową. Zdziwiłem się więc, kiedy to filmowe danie koniec końców okazało się być całkiem strawne. Niesmaczne. Ale strawne.

Zaczynając jednak od tego, co kucharz “przesolił”, na start trzeba podkreślić, że geneza kredytów frankowych niewątpliwie zasługuje na lepsze, bardziej sumienne potraktowanie. Wprowadzając sporo różnych wątków (między którymi żonglowanie nie wychodzi im najlepiej), twórcy prezentują teledyskowe podejście do arcyciekawego i arcyważnego problemu, który dotknął miliony Polaków. W efekcie wszystko jest tu przedstawione łopatologicznie i skrótowo, czyli dokładnie na odwrót, niż być powinno. Niektóre postacie są z kolei okrutnie przerysowane, a nawet wręcz komiksowe i to w negatywnym tego słowa znaczeniu. Do poprawki jest tu również montaż, gdyż częste przejścia między scenami w formie ściemnienia ekranu dosłownią męczą.
Tak czy siak, pomimo wyżej wymienionych wad, film ten i tak wypada przyzwoicie na tle najbardziej kasowych produkcji z naszego rodzimego kina sensacyjnego. Ogólnie rzecz ujmując, seans jest po prostu bezbolesny. Historie bohaterów oraz finansowych machloi, choć mogły być bardziej rozwinięte, są opowiedziane poprawnie. Aktorsko również jest zupełnie ok. Podobać może się m.in. gra Rafała Zawieruchy, natomiast jeśli chodzi o Tomasza Karolaka, to przyznam, że udanie prezentuje się on w roli czarnego charakteru, mimo iż scenariusz traktuje go karykaturalnie.
Choć “Banksterzy” nawet w połowie nie wykorzystują potencjału tematu, który poruszają, jest to dość sprawnie zrealizowana, zwięzła produkcja, którą bez cierpień można obejrzeć, jeśli kiedyś akurat nawinie się podczas przerzucania kanałów. Ot, właśnie taki film telewizyjny dla mas.